Whitstable- miasto ostryg
08:43
Kiedy byłam małym dzieckiem zupełnie inaczej postrzegałam świat i to co mnie otacza. Zapewne patrzyłam po części przez pryzmat moich rodziców, dziadków, cioć i innych osób z którymi spędzałam czas i które uczyły mnie wszystkiego o życiu. Wtedy, odnośnie miejsca gdzie chcę mieszkać jedyną pewną rzeczą było to, że chcę spędzić życie w mieście. Bo przecież tak jest najwygodniej, nie ma problemów z zakupami, o pracę też łatwiej. Dorastałam właśnie z takim przekonaniem. I nawet sama nie wiem kiedy moje spojrzenie na tą sprawę uległo całkowitej zmianie. Nie do końca wiem co na to wpłynęło... Może mieszkanie pod lasem przez jakiś czas bez sklepu w pobliżu...? Zobaczyłam, że się da. Nie zawsze jest łatwo, bo autobus raz przyjedzie, a raz nie, jak zabraknie cukru to trudno, nie kupię go od razu. Ale żyło mi się dobrze. Słuchałam śpiewu ptaków, wyglądałam przez okno i widziałam cudowny las. Tak, to chyba wtedy zaczęła się moja przemiana.
Kiedy przeniosłam się z powrotem do miasta nie było źle. Ale zauważyłam, że mieszkając tam, prawie nie skupiam się na wielu wspaniałych rzeczach związanych z przyrodą. Tylko czasami, podczas jakiejś wyprawy, wycieczki moje oczy otwierały się z radości i doceniania, że świat jest tak piękny. Teraz znowu mieszkam w mieście, choć na obrzeżach. Niestety kiedy otwieram okno wkrada się przez nie dźwięk z autostrady. I znowu wcale nie mówię, że jest źle, ale nie jest to o czym marzę. Wiem, że kiedyś zamieszkam w pięknym miejscu z widokiem na góry lub morze. Albo nawet na pięknej wsi, z dala od zgiełku i tłumów ludzi. Założę kalosze i będę przechadzała się łąkami skropionymi rosą lub mokrymi od jesiennych deszczy.
Kilka dni temu odnaleźliśmy z Adrianem jedno takie miejsce, które zapierało dech w naszych piersiach. Aby się tam dostać jechaliśmy drogami, które były zamknięte. Wydawało nam się, że jesteśmy na końcu świata. Pogoda dała nam niezwykły spektakl. W naszych uszach i wszędzie dookoła raz gwizdał przeraźliwy wiatr zwiastujący jesień, a raz świeciło piękne słońce, które co chwila przykrywały chmury oblewając nas ogromnym deszczem. Na koniec dostaliśmy w prezencie dwie tęcze. Niezwykłe. Ale od początku, bo najpierw dotarliśmy do małego nadmorskiego miasteczka o nazwie Whitstable...
Niebo wyglądało przepięknie. Tylko ten wiatr i przenikający chłód nie dawał mi spokoju. Opatulałam się jak tylko mogłam. Żałowałam, że nie mam rękawiczek, szalika i innych rozgrzewających akcesoriów.
Sprzedawca lodów czeka na swoich klientów. Kto wie, może ktoś skusi się na te pyszne ZIMNE lody. To chyba nie był dla niego dobry dzień.
Jak zwykle o tej porze roku jachty i łódki dobrze okryte i przygotowane na następny sezon.
Mały przybrzeżny bar serwujący ostrygi. Restauracji, które podają takie przysmaki jest tu wiele. Wynika to z tego, że ostrygi są w tym rejonie poławiane. Oprócz tego co roku w Whitstable odbywa się festiwal ostryg.
Niestety i tu pogoda przegoniła wszystkich smakoszy owoców morza.
Największy deszcz, a raczej urwanie chmury postanowiliśmy przeczekać razem z innymi pod małym daszkiem.
Kilka minut później znowu delektowaliśmy się promieniami słońca na twarzach. I troszkę zazdrościliśmy mieszkańcom ich pięknych domów z widokiem na morze.
Oczywiście kiedy jest ciepło i mnóstwo turystów zjeżdża do takich uroczych miejscowości, są dla nich przygotowane piękne domy, które można wynająć za min 70 funtów za dobę.
Ten domek i ogród szczególnie przypadł nam do gustu.
Po długich spacerach po plaży, można przyjemnie odpocząć w jednym z wielu pubów. Akurat tam ludzi można spotkać o każdej porze roku ;)
Być nad morzem i nie przywieźć z niego pysznej świeżej ryby? Niemożliwe! Kupiliśmy pysznego dorsza oraz jakieś bliżej niezidentyfikowane owoce morza, którymi zajadał się Adrian.
Ja niekoniecznie miałam na to ochotę. Podobno było smaczne.
Cała plaża nie była ani kamienista, ani piaszczysta. Była muszelkowa.
Po spacerze chciałam odwiedzić lokalne sklepy. Bardzo je lubię. Są małe i klimatyczne. Można w nich kupić różne antyki, oryginalne ubrania, obrazy i zdjęcia. W jednym z nich wypatrzyliśmy zdjęcia lokalnego artysty, podpytaliśmy sprzedawczynię gdzie zostały wykonane i postanowiliśmy znaleźć to miejsce.
Wpisaliśmy w GPS lokalizację i ruszyliśmy dalej w drogę.Po drodze kilka razy zatrzymywaliśmy się, gdy coś przykuwało naszą uwagę. Tu akurat przejeżdżaliśmy przez bardzo bogatą dzielnicę z ogromnymi domami. Chyba wykonywanie wszelkich obowiązków domowych z takimi widokami jest o wiele przyjemniejsze. Widziałam jedną kobietę, która gotowała i wyglądała w stronę morza przez swoje ogromne okno. Coś pięknego.
Będąc prawie u celu znowu dopadła nas ogromna wichura. Nawet zwierzęta na łące uciekały w bezpieczne miejsce, tak jak i my.
Po chwili znowu wyszło słońce i naszym oczom ukazała się tęcza.
I udało się. Dotarliśmy do miejsca idealnego, o właściwym czasie i porze. Nastała "cywilizacyjna" cisza. Tylko szum wody i wiatru oraz śpiew ptaków szykujących się do nocy.
0 komentarze