Cztery dni z życia wzięte...
12:00
Wczoraj w nocy wróciliśmy z Polski. Uważamy ten pobyt za wyjątkowo udany. Wykonaliśmy sesje zdjęciowe, które planowaliśmy, oddaliśmy gotowe zlecenia, a także trochę odpoczęliśmy - Sara ma na temat odpoczynku trochę inne zdanie. Od razu po wylądowaniu w Warszawie, pojechaliśmy odebrać foto-książki z fotolabu. Udało nam się też zjeść przepyszne pierogi z soczewicą i skwarkami. Mówiąc, że się udało, mam na myśli, że niechcący wprosiliśmy się na ten pyszny obiad. Och dawno nie jadłem takich luksusowych rzeczy ;). Po drodze wstąpiliśmy do mojego rodzinnego domu. Wygrzebałem tam ze staroci rolki, na których jeździłem, gdy miałem 13 lat. O dziwo rozmiar był prawie dobry, więc nie omieszkałem ich założyć i wyskoczyć na miasto, myśląc, że umiem na nich jeździć. Mój punkt patrzenia na tą sprawę diametralnie się zmienił, kiedy nogi zaczęły mi się rozjeżdżać, a ludzie przystawali i podśmiewali się pod nosem. Ok, dałem za wygraną. Ale nie na zawsze. Postanowiłem, że nauczę się jeździć na rolkach jeszcze przed trzydziestką.
W sobotę rano wyruszyliśmy na ślub. Piękne okolice na Podlasiu znowu nas urzekły. Ślub odbył się na świeżym powietrzu w Borkach, w samym środku lasu, z dala od zakłócających ten spokój samochodów. Wszystko było idealne, tak jak lubimy. Mimo tego, że byliśmy tam w pracy, cały czas się relaksowaliśmy. Ognicho, grill, Panna Młoda z wiankiem na głowie, wiejskie dekoracje, drewniane domki, zapach lasu, polne kwiaty, słoma i goście sunący ze spokojem po polanie z redbullami w rękach ;)
Po weselu, po ciemku błądziliśmy trochę po lesie. W końcu każda droga wyglądała tak samo. Ja oczywiście upierałem się, że przy znaku powinniśmy skręcić w lewo, a Sara, że w prawo. Nie uśmiechało się nam spędzenie całej nocy w czarnym lesie ze świecącymi gdzieniegdzie oczami. Po dłuższych poszukiwaniach właściwej drogi, wyjechaliśmy na szosę, aby później skorzystać ze skrótu i wjechać w kolejny ciemny las...
W niedzielę rano udaliśmy się na następną sesję, tym razem rodzinną. Kawa, ciasteczko ach... jak ja to kocham... leżenie w sadzie jabłkowym i robienie zdjęć.
W poniedziałek sesja plenerowa. Wiejskich klimatów ciąg dalszy...
Potem fryzjer oraz obiad w dobrej restauracji "Sztuka Mięsa" na ul. Krakowskiej w Białymstoku. Bardzo przyjemna obsługa i dobre podejście do przyrządzania mięsa. Polecamy żeberka w sosie BBQ, burgery i litewskie piwa. Duże porcje mięsa...nawet 400 gram w podwójnym burgerze. Jednak żeberka w angielskim Harvester są nie do pobicia.
Po smacznym i obfitym obiedzie ruszyliśmy w stronę Warszawy. Następnego dnia mieliśmy już samolot do Londynu. Jedyne co nas zaskoczyło, to pogoda w Anglii. Kiedy wyjeżdżaliśmy były upały, a teraz jest zimno i deszczowo.
4 komentarze
ciekawy mieliście pobyt w Polsce ;) trzeba było jeszcze zaczekać to w Warszawie załapalibyście się na polski folklor, czyli palenie opon i inne zabawy podpitych związkowców ;)
OdpowiedzUsuńHehe :D Och... Szkoda ze to nas omineło. W takim razie mam tylko nadzieje ze powtorza to dla nas nastepnym razem. :p
OdpowiedzUsuńBardzo dobre te zdjęcie Panny Młodej w progu ganku, zrobione od tyłu. Jak dla mnie rewelacja:)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko,
Ania M.M.
Dzięki:)
OdpowiedzUsuń